czwartek, 3 listopada 2016

CO SIĘ MOŻE STAĆ, GDY OBRAZY UCIEKNĄ Z RAM?




Mogę zaryzykować stwierdzenie, że szczęśliwcami byli ci, którzy słonecznego 14 września 2016 znaleźli się na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego w Krakowie i uczestniczyli w jedynej prezentacji „Bitwy naprzeciw wolności – akcji wraz z koncertem”. Pokaz stanowił efekt pracy warsztatowej aktorów i studentów Konserwatorium Teatralnego w Lyonie związanych z Theatre des Asphodeles oraz aktorów, muzyków i stażystów Teatru Mumerus.
 
Na co dzień współpracuję z Mumerusem, dobrze znam jego estetykę i – nie ma co ukrywać – jest mi ona bardziej niż bliska. Tym bardziej cieszy więc, kiedy mam okazję zobaczyć finał pracy, w której nie uczestniczyłam. A potem przyznać, że wciąż potrafią mnie zaskoczyć i oczarować. Zupełnie tak jak 9 lat temu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Ten tekst proszę zatem potraktować raczej jako rodzaj notatek na marginesie niż recenzję wielce obiektywnej recenzentki.

Punktem wyjścia dla polsko-francuskiej „Bitwy naprzeciw wolności” z jednej strony jest  Kantorowska idea ambalażowania, z drugiej zaś dwa (a właściwie trzy, ale o tym później) słynne obrazy, rozpoznawalne nawet przez umiarkowanych ignorantów malarstwa.

Termin ambalaż (z francuskiego emballage – opakowanie) na dobre zadomowił się w historii sztuki XX wieku i inspiruje do dzisiaj. Ambalażowanie jako działanie opiera się na pewnym paradoksie, który zresztą świetnie w swoich projektach artystycznych objawiał Tadeusz Kantor. Chodzi mianowicie o to, że opakowanie rzeczy, człowieka lub nawet abstrakcyjnej idei pozwala na głębsze  odkrycie. Obiekt pakowany/opakowany/zapakowany zostaje wyabstrahowany z ciągu innych rzeczy czy pojęć, opakowanie tyleż zasłania, co wyostrza jego formę, ramy czy właściwości.  Poprzez ambalażowanie można rozumieć też wzmocnienie namysłu nad danym obiektem. Ale ważne, że dzieje się to bardziej w praktyce niż w sferze teorii.

Historię danego kraju najpełniej opowiada jego dziedzictwo kulturowe, szczególnie to wizualne, bo stary, dobry koncept Bibli pauperum całkiem nieźle sprawdza się i w naszym, obrazkowym XXI wieku. Pamiętajmy jednak, że oryginalny obraz to jedno, a subiektywna pamięć o nim – drugie. I właśnie do tego drugiego odwołają się twórcy ambalażu „Bitwa naprzeciw wolności”, kiedy będą pakować nasze wyobrażenia o dwóch słynnych obrazach, nierozerwalnie związanych z historią Polski („Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki) i Francji („Wolność wiodąca lud na barykady” Eugene Delacroix).

Jednak aby dobrze coś zapakować, trzeba najpierw bardzo starannie przyjrzeć się całemu swojemu dobytkowi, pogrupować go i dokonać pewnej selekcji. Wie to chyba każdy, kto groźbami i argumentami siły próbował zamknąć walizkę uparcie odmawiającą współpracy. Wie o tym i Teatr Mumerus, rozbierając wspomniane obrazy na czynniki pierwsze tak, aby pakowanie było poręczne.


Akcja rozpoczyna się na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego, kiedy wbiega tam, a właściwie galopuje, Kobieta z Koniem. To znaczy konia wcale nie ma, ale kobieta wraz z krzesłem została owinięta szarym papierem tak, że nie sposób tego zwierzęcia tam nie zobaczyć. Następnie pojawia się cała galeria bardziej lub mniej szemranych person– mamy Wielkiego Gimnastyka i Jego Bagaż, choć właściwie proporcje można tu odwrócić na Wielki Bagaż i Jego Gimnastyka, ponieważ postać jest tak objuczona walizkami, walizeczkami, torbami i sakwami, że wydaje się drugorzędna wobec rzeczy, które dźwiga. Gimnastyk uprawia przy tym gimnastykę historyczno-artystyczną, co należy rozumieć jako obsesyjne ćwiczenie póz z „Bitwy...” Matejki – raz jest Księciem Witoldem, raz Wielkim Mistrzem Krzyżackim odpędzającym się od Litwinów. Gimnastyk podpiera się drewnianą kulą, co przywodzi na myśl skojarzenia z kalekami i tułaczami wojennymi. Skojarzenia te wzmacnia jeszcze kuśtykająca Kobieta Łucznik, zamiast łuku dzierżąca co prawda wieszak, z którym zresztą złączy się na dobre, wieszając na nim swoje ciało niczym ubranie. Jej głowa, z wyjątkiem oczu i ust, jest szczelnie obandażowana (lub raczej – opakowana), co w dyskretny sposób przypomina jak kruche jest ciało, szczególnie to zmuszone brać udział w wojnie.

Sytuacja na dziedzińcu zagęszcza się, dziwaczne postacie pojawiają się i znikają. Dołącza do nich Mężczyzna z Drzwiami, który w zapamiętaniu powtarza sobie tylko znaną sekwencję gestów.  Fragment reprodukcji obrazu Matejki naklejony na drzwi podpowiada do jakich póz odwołuje się mężczyzna, lecz wydaje się, że pole interpretacji można tu poszerzyć nie tylko do przywódców spod Grunwaldu, ale wręcz do archetypu wielkiego przywódcy, szczególnie przywódcy-szaleńca za którym tłumy pójdą na pewną śmierć. To także kolejna postać definiowana przez rzecz i bez rzeczy nieistniejąca – mężczyzna jest udrzwiony na amen. Mniej więcej równolegle do pojawienia Mężczyzny z Drzwiami wyłania się Niewiasta z Ramą. To figura zdegradowana, ucharakteryzowana tak, jakby właśnie wykopano ją z ziemi w trakcie rozkładu i gnicia ciała. Obserwujemy ją często zza ramy obitej drobną siateczką, którą zasłania się niczym drewnianą kratką konfesjonału. W ręku ma różaniec, a przez szyję przewieszony obrazek ze Świętym Stanisławem ze Szczepanowa, co stanowi kolejne nawiązanie do dzieła Jana Matejki. Kobieta w zapamiętaniu, z nabożną starannością pakuje reprodukcje „Bitwy...” w przezroczystą folię. Czynność tę powtarza kilka razy, choć pakowanie to wydaje się trwać bez końca i początku w koncepcji czasu kulistego.

Przy działaniach tak unikatowych jak polsko-francuski projekt szalenie istotną rolę gra także kontekst prezentacji. A w tym przypadku rzeczywistość okazała się niezwykle przychylna sztuce – pokaz odbywał się akurat w czasie prac remontowych na dziedzińcu Muzeum. Tłem dla ambalażu był więc inny „ambalaż” – rusztowanie i przysłaniające je siatki ochronne, co tylko podkreślało wiekowość tych murów. Chwilami miałam nawet wrażenie, że rusztowanie zaplanowano dużo wcześniej jako ważny aspekt scenografii przygotowanej do pokazu. To jednak nie przypadek, czy moja subiektywna interpretacja, ale odwrócenie zasady iluzyjności teatru na rzecz obserwacji i włączania otaczającej przestrzeni w obręb kreacji artystycznej. Innym przejawem wyczucia twórców na współgranie z otoczeniem było oklejenie papierem samochodu, który w pewnym momencie jak gdyby nigdy nic (dosłownie!) wjechał w akcję. Papier zniekształcił pierwotną formę auta i utrudniał odgadnięcie jego marki, a tym samym sprowadza je do podstawowej funkcji – do jeżdżenia. W środku ukryci byli muzycy, a przez uchylone okno wysuwała się część puzonu. Muzyka, a właściwie instrument, stał się kolejnym uczestnikiem ambalażu.

Warto w tym miejscu wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym bohaterze, którego nie wymienia się w spisie osób biorących udział w projekcie. Mowa o szarym papierze, pojawiającym się podczas akcji w naprawdę dużych ilościach. Oprócz walorów wizualnych i skojarzeń z pakowaniem, papier miał niewątpliwe liczne zalety dźwiękowe. Dźwięk targania, rwania, czy szelest zgniatania dosyć sztywnej materii składał się na nieprzewidywalną, dynamiczną melodię, choć była ona jednocześnie raczej pogłosem niż pierwszym planem dźwiękowym. Niczym reminiscencja hałasu bitwy lub walki ulicznej, ale wyciszonej, bo wyczytanej z książki lub widzianej kiedyś na obrazie.

Opisane powyżej działania koncentrowały się wokół ambalażowania Bitwy pod Grunwaldem, a za ich przygotowanie odpowiadali polscy uczestnicy. Część francuska miała miejsce w ogrodzie należącym do Muzeum Archeologicznego. Ambalaż Wolności wiodącej lud na barykady cechował się o wiele większą dynamiką, na co ogromny wpływ miała muzyka wykonywana na żywo w głębi ogrodu – pozbawiona cech ilustracyjnych wobec akcji, niezależna, a jednak doskonale spójna. Ta część pokazu opierała się, upraszając, na pomyśle wielkiej gonitwy postaci z obrazu  Delacroix, aby je zapakować we wspomniany już szary papier. Goniącymi były trzy kobiety, od stóp do głów w czerni. Ich status trudno jednoznacznie zidentyfikować – może to wiedźmy, może Mojry rodem z mitologii greckiej, albo wdowy, który na paryskich ulicach zbierały ciała swoich mężów poległych za rewolucję. Uciekali zaś  – dwaj młodzieńcy, w tym jeden w czapce gawroszce oraz centralna postać z obrazu, Marianne, personifikująca wolność. Szaleńczy bieg budził skojarzenia z dziecięcymi zabawami, które obserwuje się z boku, nie uczestnicząc w nich. Po pewnym czasie pomiędzy rozbieganymi postaciami Delacroix zaczęły snuć się bohaterowie Matejki. Trochę tak, jak podczas naprawę długiej wizyty w muzeum, kiedy eksponaty barokowe mieszają się już z sztuką popartu.

Koniecznie trzeba podkreślić, że twórcy dali widzom wolną rękę w kwestii odbioru, a sama prezentacja ambalażu przypomina sposób, w jaki ogląda się dzieła sztuki w muzeum. Nawet mimo strategii kuratora danej wystawy, to my, oglądający, ostatecznie decydujemy o kierunku i czasie zwiedzania. Tym samym to my symbolicznie ustalamy wartość jednego dzieła nad drugim. Czasem działamy i wybieramy bardzo świadomie, bo przygotowaliśmy się do wystawy i mamy pewne kompetencje kulturowe. Czasami o podejściu do tego czy innego obrazu decyduje impuls. Tak samo dzieje się w przypadku „Bitwy naprzeciw wolności”. Tradycyjne przyzwyczajenia odbiorcze trzeba zostawić w teatrze, bo tu rządzą już inne prawa. Twórcy ambalażu całkowicie rezygnują z myślenia o dominującym centrum na rzecz koncepcji równowartościowych punktów. Akcja dzieje się symultanicznie, jeśliby szukać jakichś nawiązań do strategii teatralnych, to chyba najbliżej byłoby do średniowiecznego misterium z mansjonami. Jeszcze raz sugeruję jednak ucieczkę od myślenia o teatrze w kierunku sztuk plastycznych, gdzie od porządku fabularnego ważniejsza jest spójna kompozycja, choćby poszczególne elementy pozornie w ogóle do siebie nie pasowały.

Na marginesie całego absurdu i szaleńczej gonitwy skojarzeń ambalaż jest także głosem w sprawie bezsensowności jakichkolwiek wojen czy konfliktów, gdzie w ramach abstrakcyjnej idei giną niewinni, przypadkowi ludzie. Francuscy aktorzy wypisywali na papierze pakowym daty: 1939, 1830, 1789, 1968.  To coś więcej niż zwykłe liczby – są  wymowne, nie wymagają komentarza, stoją za nimi dramatyczne historie, przemoc i strach. 


Wspomniałam też o trzecim obrazie. Chodzi o parodystyczną interpretację osławionego dzieła Matejki – „Bitwę pod Grunwaldem Jana Matejki” Stanisława Wyspiańskiego. Ten ostatni upraszcza monumentalny obraz Matejki do plątaniny czarnych linii, które to doskonale oddają dynamikę oryginału. Koncept autora „Wesela” zostaje wcielony w życie przez twórców ambalażu.
Aktorzy rozciągają na trawniku linę, a następnie układają ją w esy-floresy zbliżone do szkicu Wyspiańskiego. Jeśli akurat sytuację tę obserwowało się z twarzą zwróconą na południe, to tłem dla działania artystycznego był Wawel.  Twórcza interpretacja pomysłu Wyspiańskiego stanowi ostatnią sekwencję akcji.  Zamyka i podsumowuje poniekąd całość. Ale też otwiera – tym gestem artyści mówią nam przecież, że dialog w sztuce nie ma końca, tylko trzeba być uważnym podczas opakowywania danego obiektu czy idei we własne pomysły. Zawsze bowiem pojawia się ryzyko pozbawionego sensu upychania, gdy zabraknie już cierpliwości i pokory.  „Bitwy naprzeciw wolności” to jednak absolutnie nie dotyczy.

Agnieszka Dziedzic


Bitwa naprzeciw wolności – akcja wraz z koncertem”
Kierownik projektu: Wiesław Hołdys
Udział wzięli: Michał Braszak, Katarzyna Fijał, Joanna Gałdecka, Monika Gigier, Anna Lenczewska, Alicja Margolin, Marcin Kapusta, Jan Mancewicz, Gertruda Szymańska, Bartłomiej Zdeb (Kraków) , Léna Génin, Ivan Grevesse, Romain Mas, Charlotte Piechon, Lisa Robert, Elina Nigil (Lyon)
Pokaz: 14 września 2016, Muzeum Archeologiczne (plener), Kraków, ul. Senacka 3
Wydarzenie w ramach projektu „Artyści Teatrów – transfer wiedzy, transfer idei” w ramach współpracy pomiędzy Województwem Małopolskim a Regionem Rhone-Alpes (Francja) - współfinansowanego przez Województwo Małopolskie

Zdjęcia - Bartosz Głowacki - Studio Poza Kadrem. Więcej zdjęć - kliknij tu  
Zdjęcia Wiesława Hołdysa - kliknij tu 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz