sobota, 9 maja 2020

POZOWANIE



"A jednak, jak mi się zdaje, to nie za pośrednictwem Malarstwa Fotografia styka się ze sztuką, ale poprzez Teatr"
(Roland Barthes, Światło obrazu)

Istnieje aktorskie powiedzenie: "jak się czegoś nie dogra, to się dowygląda". Rozróżnienie pomiędzy "graniem" a "wyglądaniem" wydaje się być dość znaczące, a słowo "wyglądanie" można zamienić słowem "pozowanie".  To sceniczne pozowanie ma wiele wspólnego z pozowaniem do fotografii, co wynika zresztą z historii teatru. Otóż nie jest wcale pewne, że w XIX wieku istniała,  podobna do współczesnej, funkcja reżysera i na czym polegała. Ale w ówczesnej fotografii atelierowej była funkcja reżysera, ustawiającego postaci na zdjęciu (a konkretnie ich spojrzenia) i taka osoba nazywała się pozerem i nie była to zresztą ta sama osoba, która uruchamiała spust migawki. Więc można by rzec - prosta droga od pozera  do reżysera.

Przyglądam się zdjęciom teatralnym z końca XIX i początku XX wieku, wiedząc, że zostały one zrobione nie na scenie, ale w fotograficznym atelier. Aktorzy przynieśli kostiumy, rekwizyty, postawiono jakieś tło fotograficzne, a przede wszystkim przenieśli z teatru swoje pozy. Istnieje  współbieżność pomiędzy pozowaniem do zdjęcia i pozowaniem do publiczności i wyobrażam sobie, że teatr XIX-wieczny właśnie na takim pozowaniu polegał. "Pozy! Przybierzcie pozy: litość, zmęczenie, moment grozy!" - woła Reżyser w "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego (którego ojciec, Franciszek, był zresztą  fotografem, właścicielem atelier przy ul. Krupniczej, jednym z czterech w ówczesnym Krakowie) .
Pozować - to znaczy trwać nieruchomo przez czas jakiś (czasem kilka, a nawet kilkadziesiąt sekund) z wyrazistym gestem i równie wyrazistym spojrzeniem wobec  obiektywu aparatu. Takie pozowanie zostało przeniesione do atelier wprost z teatru; aktorzy grając - pozowali.
 A w ówczesnym teatrze aktorzy, którzy nie potrzebowali reżysera, ustawiali się w sytuacje sceniczne sami, przedtem wchodząc na scenę jakby w ramy obrazu - już samo wejście, zanim zacznie się działanie lub zanim padnie kwestia, już to wejście miało (i to przetrwało do dziś) samoistną wartość teatralną.  Ten swoisty rytuał wiązał się z rytuałem trzymania pauzy - po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Dozwolona długość tej pauzy była związana z hierarchią obowiązującą w danym teatrze - im ktoś był w tej hierarchii wyżej, tym większe miał prawo do dłuższego dzierżenia owej pauzy. Nie można wejść na scenę po prostu tak sobie, jak z ulicy - muszę być zauważony. (Potem przyszedł naturalizm z postulatem wejście na scenę prosto ż życia - na przykład jeśli postać jest zmarznięta, to już wchodząc na scenę trzeba być zmarzniętym).  
Czasami aktorzy wchodzili na scenę, jakby starali się wymusić reakcję publiczności - jest to tak zwane "wejście pod brawka". Rzecz bardzo powszechna w mieszczańskim teatrze XIX i początku XX wieku, kiedy pojawiających się na scenie aktorów  witano brawami i owacją na stojąco, a aktorkom rzucano nawet kwiaty do stóp. Rzecz - uległszy pewnym modyfikacjom - przetrwała gdzieniegdzie do dziś. Może z wyjątkiem kwiatów.  
Wszystko to odbywało się przy świetle rampy - osłoniętych źródeł światła (najpierw świece, potem światło gazowe, potem łukowe, aż w końcu żarówki elektryczne) oświetlających z dołu twarze aktorów, a w szczególności ich najważniejszy środek ekspresji - oczy. Malutkie, lewo widzialne refleksy światła odbijały się w źrenicach aktorów - a rampa czyniła nieprzekraczalną, acz niewidzialną granicę pomiędzy światem iluzji i pozowania, a publicznością - czyli czułym fotograficznym aparatem wobec którego pozowano. Zresztą dolne rampy były też stosowane w fotograficznych studiach.
Teraz o fotografii. Na Śląsku Cieszyńskim był zwyczaj (przyniesiony najprawdopodobniej przez Wiedeń z Francji) robienia zdjęć wizytowych przedstawiających panny na wydaniu. Zbierały się panny, ubierały pięknie i udawały się na sesję do fotografa atelierowego. Potem takie zdjęcie, o wymiarach ok. 7,5 x 11 cm służyło rodzicom i opiekunom panien do dyskretnej prezentacji celem znalezienia kandydata na męża.
Patrzę na fotografię zrobioną w studio w Bielsku, mieście na Śląsku Cieszyńskim, w atelier Robert Schreinzer & Sohn, Hotel Nordbahn, Banhofstrasse. Musiało być one zrobione gdzieś na przełomie XIX i XX wieku. 
Panny przyjechały na sesję najprawdopodobniej z Żywca, Wiednia, Bielska i okolic. Na tym zdjęciu jest też na moja prababcia, Adela Katzer, Niemka z Wiednia, która zresztą w okolicach Bielska, czyli w Żywcu, znalazła męża, Karola Wojtyłę. Moja prababcia to druga od prawej - nigdy jej nie widziałem, gdyż umarła dziesięć lat przed moim narodzeniem. Zwraca uwagę delikatność spojrzenia i nadzieja, co do przyszłości w oczach panien. Delikatne parasolki w rękach, kapelusze zdobione fantazyjnymi wstążkami, dobór koloru sukien i ustawienie ich w kompozycję. Fotograf wiedział chyba wszystko o świetle, obdarzony  malarską wrażliwością.
Pozowanie do fotografii to pozowanie do obiektywu, który na materiale  światłoczułym zapisuje obraz pozujących.  Po co? Dla pamięci: ten obraz pozostaje na odbitkach bądź - współcześnie - na dysku komputera. Na odwrocie zdjęcia mojej prababci jest nadruk informujący o tym, że negatyw pozostaje w archiwum i że zawsze będzie można będzie z niego zrobić kopię.  
Pozowanie na scenie, jeśli założy się, że widownia to oko obiektywu, jest również dążeniem do zapisania stworzonej przez siebie statycznej pozy, ale nie na trwałym materiale - tylko w pamięci widzów. "To, co Fotografia powiela w nieskończoność, miało miejsce tylko jeden raz: powtarza mechanicznie to, co już nigdy nie będzie mogło egzystencjalnie się powtarzać." (Roland Barthes, Światło obrazu). Analogia z teatrem wydaje się być oczywista: podczas każdego spektaklu powtarza się te same gesty, te same spojrzenia, te same słowa. Choć z drugiej strony tak samo tego samego powtórzyć się nie da. Dlatego teatr jest sztuką żywą, fotografia zresztą też - ale żywą nieco inaczej; gdyż fotografia ożywia naszą pamięć.
Leży przede mną książka, wydana ponad sto lat temu: "O twórczości aktorskiej", trzy rozprawy napisane przez autora, Juliusza Tennera, jaki ten wygłosił w 1904 i 1907 roku w Krakowie i Lwowie. Czytelnik wybaczy długość cytatu, ale jest napisany tak piękną polszczyzną, że nie mogłem się powstrzymać:
"Drugim szczytem twórczości aktorskiej jest — niema gra. Są i w życiu sytuacye takie, w których słowo zamiera człowiekowi na ustach, są uczucia, co nie zdołają wyzwolić się w dźwięku, lecz na dnie serca gasną niesplamione słowem. (...) Nie­zliczone subtelne funkcye żywego organizmu ludz­kiego, hipnotyzująca siła spojrzenia, usta skrzywione bolem, skamieniałość twarzy lub postaci, całe jednem słowem bogactwo wyrazu naszej twarzy w najsub­telniejszych przemianach i odcieniach, to są tak silne i wyraziste środki ekspresyi scenicznej, że zdolne są do objawienia nam duszy ludzkiej w najosobistszych jej tajniach i skrytkach, środki, którymi wielki aktor jak hypnotyzer działa na widownię.
Kto pamięta oko naszego genialnego Żółkowskiego, który w jedno spojrzenie zdołał wlać tyle zjadliwości, że mógł niem zabić sławę kobiety, który jednem błyśnięciem dużych, wyrazistych oczu elektryzował cały amfiteatr?"
Na okładce tej książki zamieszczono reprodukcję fotografii Eleonory Duse w - jak podaje Tenner - tragedii d'Annunzia "La cittá morta". 
Skończyło się hipnotyzowanie, przyszedł naturalizm z realizmem w parze, przestano używać świateł rampy, a w jej miejsce wprowadzono czwartą ścianę, przeźroczystą, ale istniejącą. A aktorzy mieli nie pozować, tylko zachowywać się naturalnie, jak w życiu, odwracać się tyłem do ściany (także tej czwartej) - co zresztą z początku wywoływało protesty widowni, sprowadzonej do roli podglądacza. A scena stała się po prostu gigantyczną dziurką od klucza, przez którą można było podglądać czyjeś dramaty. Co zresztą było wielkim postępem w sztuce teatru.  Ale i to trzeba powiedzieć, że pozowanie czyli wyglądanie na scenie i dziś jest nadal użytecznym narzędziem w sztuce aktorskiej. Może to i dobrze. 
Wiesław Hołdys 
 

Cytaty z:
Roland Barthes, Światło obrazu, przełożył Jacek Trznadel, Wydawnictwo KR, Warszawa 1996;
Juljusz Tenner, O twórczości aktorskiej. Trzy rozprawy z dwunastoma ilustracjami, Lwów nakładem księgarni H. Altenberga, Warszawa E. Wende i SKA, b.d. 

Artykuł ukazuł się również w Dzienniku Teatralnym 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz