niedziela, 2 marca 2014

PRZYCHODZI STEREOTYP DO TEATRU


 

W podziemiach przy Kanoniczej 1 słychać mniej więcej takie stwierdzenia: „Polacy – złodzieje!”, „Ach te Żydki, przegną w końcu pałkę”, „Czesi to opijusy”. Czyżby galerię i przestrzeń teatralną, należącą obecnie do Politechniki Krakowskiej, opanowali jacyś niebezpieczni furiaci? Może nawet znają niechlubną przeszłość tych piwnic i wiedzą, że dawniej znajdowały się tu sale tortur? I, co gorsza, do dawnych praktyk zamierzają powrócić…


Tylko spokojnie. To uczestnicy polsko-czesko-słowacko-węgierskiego projektu W lustrze stereotypów licytują się na narodowe stereotypy. Padają mocniejsze określenia, ale nikt się nie obraża. Celem projektu jest zgromadzenie utartych przekonań dotyczących przedstawicieli różnych narodów i porównanie ich ze sobą. Niczym odbicie w zwierciadle. I aż chciałoby się napisać: w krzywym zwierciadle, ale po chwili zastanowienia retoryka ustępuje miejsca rozsądkowi. Jeśli coś tu zostało wykrzywione, to bynajmniej nie lustro! Bytami deformującymi rzeczywistość są właśnie te klisze. Często zawierają ziarno prawdy lub chociaż odwołują się do prawdziwego doświadczenia jednostki albo grupy. Ale właśnie – jednostki, grupy, zatem części, nie całości. Stereotyp bowiem zachłannie stara się zagarnąć monopol na totalną wizję świata lub – jak w przypadku naszego projektu – homogeniczną wizję danego narodu. Należy sobie zatem uzmysłowić, że nie jest wcale złem koniecznym, zdarzają się przecież stereotypy wartościujące pozytywnie (na przykład polska gościnność). Najważniejsze, by zawsze pamiętać o jego naturze – to nie prawda objawiona, ale utrwalony, powtarzany często i z reguły uogólniający sąd. Dlaczego więc nie pozwolić sobie na grę z uprzedzeniami? Dlaczego nie podkoloryzować? Wygłupić się, przesadzić, przegiąć – w tym szaleństwie jest metoda!
Moja relacja nie ma ambicji, by stać się merytorycznym podsumowaniem projektu dotowanego przez Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki. Wręcz przeciwnie – głos pochodzi z samego centrum zamieszania, celowo brak mu dystansu. Kto chętny na zakulisową wycieczkę lub po prostu łaknie powrotu do tego niezwykle inspirującego okresu między 12 a 15 stycznia 2014, niech nie przerywa czytania!
Jak zwykle przy podobnych przedsięwzięciach czasu jest za mało. Na wszystko. Na te kilka dni codzienności należy złożyć do depozytu: wziąć wolne w pracy lub opuścić kilkoro zajęć na uczelni. W pełnym składzie spotykamy się po raz pierwszy w niedzielę. Tak zwane badanie terenu trwa wyjątkowo krótko – być może to podobieństwo brzmienia naszych języków przyczynia się do szybszego zapoznania. Jednym z założeń warsztatów jest bowiem to, że staramy się mówić we własnych językach, angielski pojawia się tylko w kryzysowych sytuacjach. Czeski brzmi dla Polaków zabawnie, ale nie inaczej niż polski dla Czechów. Słowacki wydaje się jeszcze wierniejszą imitacją polskiego, za to węgierski to już zupełna magia. W związku z tym, że przygotowania zaczęły się dużo wcześniej, pora podzielić się pomysłami. To właśnie z tej burzy mózgów narodzi się ogólny szkic pokazu finalnego w wykonaniu wszystkich uczestników projektu. A także uzbiera się materiał do dyskusji panelowej, która odbędzie się dwa dni przed finalnym happeningiem.
Najpierw jednak wypada przedstawić uczestników. Gospodarzem i inicjatorem pomysłu jest krakowskie Stowarzyszenie Teatr Mumerus. Z Wiesławem Hołdysem jako spiritus movens na czele oraz zespołem artystyczno-organizacyjnym, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Uczestnicy z Polski to młodzież skupiona wokół Studium Teatralnego Mumerusa. Dla niektórych to już kolejny (i, jak sami deklarują, na pewno nie ostatni) mumerusowy projekt. Z Czech wraz z grupą studentów z Vyšší Odborná Škola Herecká (Praga) przyjechała energiczna i pełna pomysłów Ivana Wojtylová-Mikulčíková, reżyserka i edukatorka teatralna. Z Koszyc na Słowacji – mimo niespodziewanych opadów śniegu i fatalnych warunków na drodze – dotarły trzy niezależne i ambitne tancerki: Ariadna Vendelova, Linda van Dalen, Alena Balogová (Divadlo Kontra/ Divadlo Na Peróne). Natomiast stronę węgierską reprezentowały Gabriella Hadzikostova (reżyserka, aktorka) i Tünde Trojan (edukatorka, aktorka) z węgiersko-bułgarskiego Teatro Malko, o których więcej za chwilę. A teraz już pora na szybką powtórkę ze stereotypów, jądra naszego przedsięwzięcia.

Jacy są Polacy, wiemy aż za dobrze. Uderza natomiast to, ile mamy sprzecznych opinii na swój temat. Energiczni, zdolni, piękni, na wszystkim znamy się najlepiej, ale jednocześnie –  mistrzowie narzekania. A przynajmniej lubimy sobie ponarzekać na to, że… za dużo narzekamy. Opuśćmy zatem własne poletko i przyjrzyjmy się lepiej pozostałym uczestnikom projektu.
Czesi kojarzą się nam, Polakom, głównie z piwem. Pepiki, knedliczki – to także popularne określenia sąsiadów z południa. Zazdrościmy im ciągle dystansu do siebie samych i osławionego, pełnego uroku poczucia humoru. Z drugiej strony rozbudowana do niebotycznych rozmiarów czeska administracja może wywołać u przeciętnego Polaka atak mdłości. Nasze urzędy przy czeskich to administracyjne pierwotniaki. Na kulturę picia w knajpach czeskich także patrzymy z mieszanymi uczuciami. Rozkoszujemy się smakiem wybornego piwa, ale jednocześnie ze (stereotypowym) temperamentem, chętką do pitki i bitki, sceptycznie obserwujemy picie jako zachowanie społeczne. Słowem – każdy Czech wie, że w knajpie trzeba umieć się zachować, za archetypowy przykład niech posłuży dzielny wojak Szwejk.
Z kolei odpowiedzią na nasze „Polak potrafi” jest przekonanie Węgrów, że to właśnie im należy się miano przodowników wynalazczości. Wynalazczości absolutnie wszystkiego. Długopis? Witamina C? Czardasz? Oczywiście, że węgierskie! Że hungarikum! Okazuje się także, że Węgrzy prześcigają Polaków nawet w naszej narodowej dyscyplinie, czyli narzekaniu. My narzekamy z miłości do narzekania, oni idą jeszcze dalej i stąd chyba wziął się pogląd o wszechogarniającej węgierskiej depresji. A wystarczy dodać do tego statystyki wskazujące na Węgry jako kraj znajdujący się w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o liczbę samobójstw i – voilà! – stereotyp gotowy. Jednak każdy, kto miał przyjemność pracować z Tünde i Gabi, za żadne skarby, a nawet w obliczu gróźb i prześladowań, nie uwierzy w ten domniemany węgierski smutek. Artystki z Teatro Malko entuzjazmem i niewyczerpanymi pokładami energii i kreatywności prześcigają młodszych uczestników projektu. Przeszkolą widzów z podstaw węgierskiego, poinstruują jak tańczyć czardasza, wyśpiewają operetkę i po tym wszystkim udadzą się jeszcze na późnowieczorny spacer po Krakowie. Zaczynam więc wątpić, czy zmęczenie to również wynalazek węgierski – ożywione, radosne twarze obu kobiet stanowczo temu przeczą.
Najtrudniej było nam poradzić sobie ze stereotypami słowackimi. Bo właściwie jacy oni są, ci nasi sąsiedzi po drugiej stronie Tatr? Dla przeciętnego Polaka, w zależności od sympatii lub antypatii do Czechów, Słowacy są odpowiednio ich gorszymi lub lepszymi wersjami. Postrzegamy ich także poprzez bardzo prozaiczne fakty, na przykład jako amatorów polskich cukierków – krówek. Co ciekawe, Słowaczki biorące udział w projekcie narzekały na jakość polskiej czekolady, ale miłość do krówek potwierdzały. Słowacy sami siebie uważają za bardzo otwarty naród, zupełną antytezę modelu nacjonalistycznego państwa.
Może w tym miejscu liczba oczu podążających za tekstem znacząco zmalała. I maleje, maleje. „Chyba oczywiste, że powinna skoncentrować się na opisie finalnego happeningu!” – słyszę już współczesną odmianę sportu narodowego: hejting, uaktualniona, internetowa forma narzekania. A ja tymczasem kluczę wąskimi uliczkami. Przyznaję się do tego grzechu i co więcej – wcale go nie żałuję. Założyliśmy przecież otwartą formę projektu, artystycznie i merytorycznie dopiętą, ale jeden guzik filuternie pozostał rozpięty. W związku z powyższym happening miał dla nas znaczenie porównywalne do samej pracy warsztatowej. Stąd brak kostiumów teatralnych sensu stricte i ograniczenie się jedynie do rekwizytów w postaci grzebieni – tyleż codziennych sprzętów, co abstrakcyjnych przedmiotów scenicznych. Słowem: podróż ważniejsza niż dotarcie. Dlatego też nie stawiam sobie za punkt honoru, by szczegółowo opisać sam finał. Dla nas, uczestników, to forma przedłużenia pracy i zabawy. Konfrontacja z widzami? Owszem, to bardzo ważny element, ale raz jeszcze podkreślę, że zgodnie z założeniami projektu chcieliśmy podroczyć się trochę z typową sytuacją, w której widz przychodzi do teatru.
Zatem wczesnym wieczorem 15 stycznia rzeczony odbiorca kultury odwiedza teatr. Witają go Węgierki, oczywiście we własnym języku. W końcu to oficjalny język Unii Europejskiej, wypada znać! Ale na szczęście Węgrzy to naród wyrozumiały – uczestniczki projektu rozdały widzom długopisy, niech chociaż notatki robią. Znacznie mniej wymagający dla polskiej publiki okazali się Czesi i Słowaczki – wystarczyło przyglądać się taneczno-ruchowym etiudom. Słowacka część dotyczyła turystów w Tatrach, czeska stanowiła pigułkę z historii ich państwa, obowiązkowo z hokejem i chmielem w tle. Później etiudy polskie i czeskie – obie w knajpie, by pokazać, jak się pije wedle wizji Henryka Sienkiewicza, a jak u Jaroslava Haška. Absolutną rewelacją, a także łykiem zdrowego dystansu, był show amerykańskiego Polaka z Chicago, Glena Cullena (mieszkającego w Krakowie aktora i reżysera od dawna współpracującego z Teatrem Mumerus). Slavic blues, czyli autorska interpretacja ogólnosłowiańskiego hymnu Hej Słowianie, dosłownie powaliła na kolana. Także ze śmiechu. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, ale kto to przeczyta? Tym, co nie widzieli – chusteczka (wynalazek węgierski) na otarcie łez.

A na koniec wracam do tytułu: przychodzi stereotyp do teatru i…? Parafrazując stary dowcip – a teatr też stereotypów pełen. Ale to już temat na inny projekt. I na inną relację.

Agnieszka Dziedzic
Niniejszy tekst ukazał się również w Internetowym Magazynie Teatralnym TEATRALIA




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz