"A
jednak, jak mi się zdaje, to nie za pośrednictwem Malarstwa Fotografia styka
się ze sztuką, ale poprzez Teatr"
(Roland Barthes, Światło obrazu)
(Roland Barthes, Światło obrazu)
Istnieje aktorskie
powiedzenie: "jak się czegoś nie dogra, to się dowygląda". Rozróżnienie
pomiędzy "graniem" a "wyglądaniem" wydaje się być dość
znaczące, a słowo "wyglądanie" można zamienić słowem
"pozowanie". To sceniczne pozowanie
ma wiele wspólnego z pozowaniem do fotografii, co wynika zresztą z historii
teatru. Otóż nie jest wcale pewne, że w XIX wieku istniała, podobna do współczesnej, funkcja reżysera i
na czym polegała. Ale w ówczesnej fotografii atelierowej była funkcja reżysera,
ustawiającego postaci na zdjęciu (a konkretnie ich spojrzenia) i taka osoba
nazywała się pozerem i nie była to zresztą ta sama osoba, która uruchamiała
spust migawki. Więc można by rzec - prosta droga od pozera do reżysera.
Przyglądam się zdjęciom
teatralnym z końca XIX i początku XX wieku, wiedząc, że zostały one zrobione
nie na scenie, ale w fotograficznym atelier. Aktorzy przynieśli kostiumy,
rekwizyty, postawiono jakieś tło fotograficzne, a przede wszystkim przenieśli z
teatru swoje pozy. Istnieje
współbieżność pomiędzy pozowaniem do zdjęcia i pozowaniem do
publiczności i wyobrażam sobie, że teatr XIX-wieczny właśnie na takim pozowaniu
polegał. "Pozy! Przybierzcie pozy: litość, zmęczenie, moment grozy!"
- woła Reżyser w "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego (którego
ojciec, Franciszek, był zresztą fotografem, właścicielem atelier przy ul.
Krupniczej, jednym z czterech w ówczesnym Krakowie) .
Pozować - to znaczy
trwać nieruchomo przez czas jakiś (czasem kilka, a nawet kilkadziesiąt sekund)
z wyrazistym gestem i równie wyrazistym spojrzeniem wobec obiektywu aparatu. Takie pozowanie zostało
przeniesione do atelier wprost z teatru; aktorzy grając - pozowali.
A w ówczesnym teatrze aktorzy, którzy nie
potrzebowali reżysera, ustawiali się w sytuacje sceniczne sami, przedtem
wchodząc na scenę jakby w ramy obrazu - już samo wejście, zanim zacznie się działanie
lub zanim padnie kwestia, już to wejście miało (i to przetrwało do dziś)
samoistną wartość teatralną. Ten swoisty
rytuał wiązał się z rytuałem trzymania pauzy - po to, aby zwrócić na siebie
uwagę. Dozwolona długość tej pauzy była związana z hierarchią obowiązującą w
danym teatrze - im ktoś był w tej hierarchii wyżej, tym większe miał prawo do
dłuższego dzierżenia owej pauzy. Nie można wejść na scenę po prostu tak sobie,
jak z ulicy - muszę być zauważony. (Potem przyszedł naturalizm z postulatem wejście
na scenę prosto ż życia - na przykład jeśli postać jest zmarznięta, to już
wchodząc na scenę trzeba być zmarzniętym).
Czasami aktorzy wchodzili
na scenę, jakby starali się wymusić reakcję publiczności - jest to tak zwane
"wejście pod brawka". Rzecz bardzo powszechna w mieszczańskim teatrze
XIX i początku XX wieku, kiedy pojawiających się na scenie aktorów witano brawami i owacją na stojąco, a aktorkom
rzucano nawet kwiaty do stóp. Rzecz - uległszy pewnym modyfikacjom - przetrwała
gdzieniegdzie do dziś. Może z wyjątkiem kwiatów.
Wszystko to odbywało
się przy świetle rampy - osłoniętych źródeł światła (najpierw świece, potem
światło gazowe, potem łukowe, aż w końcu żarówki elektryczne) oświetlających z
dołu twarze aktorów, a w szczególności ich najważniejszy środek ekspresji -
oczy. Malutkie, lewo widzialne refleksy światła odbijały się w źrenicach
aktorów - a rampa czyniła nieprzekraczalną, acz niewidzialną granicę pomiędzy
światem iluzji i pozowania, a publicznością - czyli czułym fotograficznym aparatem
wobec którego pozowano. Zresztą dolne rampy były też stosowane w
fotograficznych studiach.
Teraz o fotografii. Na
Śląsku Cieszyńskim był zwyczaj (przyniesiony najprawdopodobniej przez Wiedeń z
Francji) robienia zdjęć wizytowych przedstawiających panny na wydaniu. Zbierały
się panny, ubierały pięknie i udawały się na sesję do fotografa atelierowego.
Potem takie zdjęcie, o wymiarach ok. 7,5 x 11 cm służyło rodzicom i opiekunom
panien do dyskretnej prezentacji celem znalezienia kandydata na męża.
Patrzę na fotografię
zrobioną w studio w Bielsku, mieście na Śląsku Cieszyńskim, w atelier Robert
Schreinzer & Sohn, Hotel Nordbahn, Banhofstrasse. Musiało być one zrobione
gdzieś na przełomie XIX i XX wieku.
Panny przyjechały na
sesję najprawdopodobniej z Żywca, Wiednia, Bielska i okolic. Na tym zdjęciu
jest też na moja prababcia, Adela Katzer, Niemka z Wiednia, która zresztą w
okolicach Bielska, czyli w Żywcu, znalazła męża, Karola Wojtyłę. Moja prababcia
to druga od prawej - nigdy jej nie widziałem, gdyż umarła dziesięć lat przed
moim narodzeniem. Zwraca uwagę delikatność spojrzenia i nadzieja, co do
przyszłości w oczach panien. Delikatne parasolki w rękach, kapelusze zdobione
fantazyjnymi wstążkami, dobór koloru sukien i ustawienie ich w kompozycję.
Fotograf wiedział chyba wszystko o świetle, obdarzony malarską wrażliwością.
Pozowanie do fotografii
to pozowanie do obiektywu, który na materiale
światłoczułym zapisuje obraz pozujących.
Po co? Dla pamięci: ten obraz pozostaje na odbitkach bądź - współcześnie
- na dysku komputera. Na odwrocie zdjęcia mojej prababci jest nadruk
informujący o tym, że negatyw pozostaje w archiwum i że zawsze będzie można
będzie z niego zrobić kopię.
Pozowanie na scenie,
jeśli założy się, że widownia to oko obiektywu, jest również dążeniem do
zapisania stworzonej przez siebie statycznej pozy, ale nie na trwałym materiale
- tylko w pamięci widzów. "To, co Fotografia powiela w nieskończoność,
miało miejsce tylko jeden raz: powtarza mechanicznie to, co już nigdy nie
będzie mogło egzystencjalnie się powtarzać." (Roland Barthes, Światło
obrazu). Analogia z teatrem wydaje się być oczywista: podczas każdego spektaklu
powtarza się te same gesty, te same spojrzenia, te same słowa. Choć z drugiej
strony tak samo tego samego powtórzyć się nie da. Dlatego teatr jest sztuką
żywą, fotografia zresztą też - ale żywą nieco inaczej; gdyż fotografia ożywia
naszą pamięć.
Leży przede mną
książka, wydana ponad sto lat temu: "O twórczości aktorskiej", trzy
rozprawy napisane przez autora, Juliusza Tennera, jaki ten wygłosił w 1904 i
1907 roku w Krakowie i Lwowie. Czytelnik wybaczy długość cytatu, ale jest
napisany tak piękną polszczyzną, że nie mogłem się powstrzymać:
"Drugim szczytem
twórczości aktorskiej jest — niema gra. Są i w życiu sytuacye takie, w których
słowo zamiera człowiekowi na ustach, są uczucia, co nie zdołają wyzwolić się w
dźwięku, lecz na dnie serca gasną niesplamione słowem. (...) Niezliczone
subtelne funkcye żywego organizmu ludzkiego, hipnotyzująca siła spojrzenia,
usta skrzywione bolem, skamieniałość twarzy lub postaci, całe jednem słowem
bogactwo wyrazu naszej twarzy w najsubtelniejszych przemianach i odcieniach,
to są tak silne i wyraziste środki ekspresyi scenicznej, że zdolne są do
objawienia nam duszy ludzkiej w najosobistszych jej tajniach i skrytkach,
środki, którymi wielki aktor jak hypnotyzer działa na widownię.
Kto pamięta oko naszego
genialnego Żółkowskiego, który w jedno spojrzenie zdołał wlać tyle zjadliwości,
że mógł niem zabić sławę kobiety, który jednem błyśnięciem dużych, wyrazistych
oczu elektryzował cały amfiteatr?"
Na okładce tej książki
zamieszczono reprodukcję fotografii Eleonory Duse w - jak podaje Tenner -
tragedii d'Annunzia "La cittá morta".
Skończyło się
hipnotyzowanie, przyszedł naturalizm z realizmem w parze, przestano używać
świateł rampy, a w jej miejsce wprowadzono czwartą ścianę, przeźroczystą, ale
istniejącą. A aktorzy mieli nie pozować, tylko zachowywać się naturalnie, jak w
życiu, odwracać się tyłem do ściany (także tej czwartej) - co zresztą z
początku wywoływało protesty widowni, sprowadzonej do roli podglądacza. A scena
stała się po prostu gigantyczną dziurką od klucza, przez którą można było
podglądać czyjeś dramaty. Co zresztą było wielkim postępem w sztuce teatru. Ale i to trzeba powiedzieć, że pozowanie czyli
wyglądanie na scenie i dziś jest nadal użytecznym narzędziem w sztuce
aktorskiej. Może to i dobrze.
Wiesław Hołdys
Cytaty z:
Roland Barthes, Światło
obrazu, przełożył Jacek Trznadel, Wydawnictwo KR, Warszawa 1996;
Juljusz Tenner, O
twórczości aktorskiej. Trzy rozprawy z dwunastoma ilustracjami, Lwów nakładem
księgarni H. Altenberga, Warszawa E. Wende i SKA, b.d.
Artykuł ukazuł się również w Dzienniku Teatralnym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz