Dziwne jakieś lata,
Alboć koniec świata,
Albo już bieg słońca
ustanie do końca.
(Pieśń dziadowska)
Miałem wtedy, nie pamiętam dokładnie, ale około 10 lat. Mama zabrała mnie na Święto Zmarłych do Żywca. Było już ciemno, na cmentarz wchodziło się przez oświetloną setkami świec bramę, pełną dziadów i dziadówek, a każdy z postawionym przed sobą garnuszkiem na datki, który zapewniał - dzięki kontaktom owych dziadów ze światem zmarłych - ochronę przed nieszczęściami w następnym roku. Tak mi to przynajmniej wtedy w Żywcu, mieście rodzinnym mojej Mamy przedstawiano.
Potem już jako kilkunastoletni młodzieniec wybrałem się do Kalwarii Zebrzydowskiej, raz na sierpniowe święto Matki Bożej Kalwaryjskiej w 1974 r., drugi raz w Wielki Piątek 1978 r. na Misterium Męki Pańskiej. I znowu spotkałem ich, dziadów - tym razem w wersji wczesno-wiosennej i letniej: w kapeluszach z muszelkami, obwieszeni świętymi obrazkami i dzwonkami mamrotali jakieś niezrozumiałe w większości modlitwy. Albo - jak podczas Misterium - jeden z nich zafascynowany przedstawieniem Męki Pańskiej, a w szczególności biczowaniem zwrócił się do drugiego: "Patrz, Józuś, jak te skurwysyny naszego Pana Jezusa męczą". Właściwie nie pamiętam dokładnie, co oni robili, ale pamiętam, że byli, szczególnie na odpustach, przydrożnych kapliczkach, barze mlecznym naprzeciw dworca w Bielsku - Białej, krakowskich Plantach. Kilka tych samych twarzy widziałem w różnych miejscach. Dziady - gatunek już zupełnie wymarły, a przecież nie tak dawno, jeszcze czterdzieści - pięćdziesiąt lat temu istniejący, szczególnie na wielokulturowym pograniczu Małopolski i Śląska Cieszyńskiego.