Projekt: Tatiana Tsupka
Pokora jest matką sztuki: tworzenie przedstawień z arcydzieł prozy jest
skazane na to, że spektakl będzie gorszy od pierwowzoru. Tak więc, szanowny
czytelniku, lepiej przeczytaj Schulza. Jeśli jednak coś cię zainteresowało w
naszej fascynacji Schulzem, w wyniku czego powstały spektakle Teatru Mumerus:
"Niewyczerpany transformista" i "Głupia mąka wariatów" - możesz
przeczytać ten tekst.
Najpierw musi być początek. W przypadku każdego ze spektakli jest nieco
inaczej, ale zawsze na początku jest coś w rodzaju iskierki inspiracji: jakaś
sytuacja na ulicy, zapamiętane zdanie z książki, obejrzany obraz... Pierwszym
opowiadaniem Bruno Schulza, jakie przeczytałem czterdzieści lat temu, był
"Emeryt" - opowieść o radcy o imieniu Szymcio, weteranie
abecadła, który wraca do szkoły, gdzie dziecinnieje na amen, aż w końcu porywa
go wiatr. Wrażenie z tej lektury, śmiech, który jej towarzyszył noszę w sobie
do dziś. Schulz mnie śmieszy.
Jesienią 1994 pracowałem nad spektaklem na końcu Polski. I nie wiem, co
mnie tak zmęczyło - dojazdy dwa razy w tygodniu, praca w instytucji
artystycznej... dość, że po premierze i powrocie do domu spałem dwie doby. A
kiedy wstałem, niezupełnie jeszcze przytomny, sięgnąłem po pierwszą lepszą
książkę stojącą na półce, aby lekturą ocucić zaćmiony snem umysł. Było to
"Sanatorium pod Klepsydrą", przeczytałem tytułowe opowiadanie - po
czym sięgnąłem po nożyczki, ołówek i papier i zacząłem wycinać postaci i
przedmioty z opowiadania. Po czym ustawiłem je na stole - i przekładając w
różne konfiguracje, napisałem scenariusz spektaklu.
Z którym to scenariuszem błąkałem się po różnych teatrach i innych
instytucjach, aż w końcu udało się go zrobić w teatrze w Tarnowie w 1988 roku.
Zresztą praca nad tym spektaklem, nazywał się on "Sanatorium pod
klepsydrą", leży u genezy Teatru Mumerus - część aktorów bardzo chciała
kontynuować wspólną pracę z niżej podpisanym reżyserem, niekoniecznie w ramach
instytucji, więc założyliśmy Stowarzyszenie i w rok później daliśmy pierwszą
premierę. Ale to nieco inna historia.
Projekt: Tatiana Tsupka i Aleksander Maksymow
Piętnaście lat później przybył z Drohobycza do Krakowa ukraiński aktor,
Aleksander Maksymow. Powód: stypendium Aleksandra w programie Ministerstwa
Kultury Gaude Polonia, gdzie byłem jego opiekunem, a Aleksander miał - jako
stypendysta - wystąpić w spektaklu wg Schulza. Oprócz Aleksandra
poprosiłem jeszcze dwóch aktorów: Annę Lenczewską i Jana Mancewicza. Nad tym
spektaklem pracowaliśmy w ogóle bez scenariusza – na dobry początek Aleksander
Maksymow przywiózł z Drohobycza kilka etiud inspirowanych opowiadaniem Schulza
"Ptaki", potem ktoś przynosił
fragment z Schulza, nie tylko z prozy, także z grafik, co stawało się zaczynem
dalszych etiud. Taka metoda przynosi bardzo dobre efekty - pod warunkiem, że
się robi, a nie gada. To znaczy - jeśli jest pomysł, to musi być on możliwy do
pokazania na pustej scenie, maksymalnie z udziałem 2-3 osób. I jak w klasycznej
burzy mózgów - nie krytykuje się pomysłów przed ich pokazaniem.
Na pewnym etapie prób włączył się Michał Braszak ze swoim urządzeniem,
które jest połączeniem telefonu i orkiestry symfonicznej. Michał Braszak to
muzyk, obdarzony absolutnym słuchem teatralnym, potrafiącym usłyszeć przestrzeń
teatralną i dodać tyle dźwięków, ile jest potrzebne. Ani mniej, ani więcej -
tylko tyle ile potrzeba.
Włączyła się też Katarzyna Fijał, plastyk, obdarzona - jak to artystka -
wyobraźnią niezwykłą, ale także parą rąk, która potrafi wszystko przyciąć,
pomalować, zeszyć, znitować i skleić. W ostatnich spektaklach Mumerus nie ma
czegoś takiego, jak "scenografia". Jest za to przestrzeń, określona
podczas prób i istniejące w tej przestrzeni postaci ubrane w kostiumy i
posługujące się rekwizytami. I te właśnie kostiumy i rekwizyty stworzyła
- słuchając bacznie aktorów i reżysera - Katarzyna Fijał.
Istotny jest moment, w którym muzyk i plastyk włączyli się do pracy. Nie na
początku prób, ani nawet nie przed próbami - celem przekazania gotowych
kompozycji i projektów, do których trzeba było dorobić spektakl. Przyszli
wtedy, kiedy trzeba. Bo zdarza się, że kiedy muzyka zostanie nagrana, a
projekty plastyczne zrealizowane i zostanie to oddane na scenę, co bywa na ogół
na końcu prób, to bywa tak, że to co założyliśmy sobie na początku różni się od
tego, co w końcu nam wyszło i projekty wraz z gotową muzyką do tego nie pasują.
Zwykłe teatry wyrzucają cześć rzeczy do kosza, reżyserzy i dyrektorzy drą włosy
z głowy, próbując jedno z drugim jakoś skleić, albo nawet odwołują premierę. My
jesteśmy na to za biedni i szkoda nam nerwów.
W końcu powstał spektakl, któremu nadaliśmy tytuł "Niewyczerpany
transformista" - tak jak Schulz nazwał księżyc w opowiadaniu "Kometa". Premiera
odbyła się w czerwcu 2013. Zrobiliśmy go właściwie za darmo, wykorzystując
niewielką kwotę (bodaj 3000 zł), jaką Aleksander mógł dysponować w ramach
stypendium "Gaude Polonia" na realizację swojego programu. Spektakl
ten graliśmy blisko dwa lata - co miesiąc lub dwa Aleksander Maksymow
przyjeżdżał z Drohobycza do Krakowa i pokazywaliśmy przedstawienie w piwnicy
Teatru Zależnego. Udało nawet pokazać kilka razy za granicą - trzy razy na
festiwalu w Lyonie i na festiwalu w Drohobyczu, gdzie spektakl zobaczył ostatni
z żyjących uczniów Schulza, sławny muzyk - klezmer, sędziwy Alfred
Schreyer (w
kilka miesięcy później zmarł). Satysfakcję przyniosła mi jedna z jego uwag po
spektaklu: podobało mu się to, że spektakl był kolorowy, a nawet pstrokaty,
gdyż właśnie odważnego używania kolorów uczył Schulza, nauczyciel rysunków
drohobyckim gimnazjum. Przy okazji spektakli "Niewyczerpanego transformisty"
Aleksander Maksymow przywiózł do Krakowa i Lyonu swój performans
"Lustro" i pokazywał go w
plenerze.
W 2018 roku Teatr Alter z
Drohobycza, a którym się przyjaźnimy, a którego Aleksander Maksymow jest
aktywnym członkiem wystawił jeszcze raz - w Drohobyczu -"Niewyczerpanego transformistę" -
tym razem po ukraińsku, w przekładzie Jurija Andruchowicza. Zrobili to bez
mojego udziału (oczywiście, za moją wiedzą i zgodą). Dokładnie takie same
sytuacje, dokładnie taki sam tekst, dokładnie takie same - zrekonstruowane z
pieczołowitością - kostiumy; a jednak wypełnione było to zupełnie innymi
emocjami biorącymi się z osobowości aktorów - z wyjątkiem Aleksandra, łącznika
między jedną a drugą inscenizacją. Dla reżysera (tzn. mnie) było to bardzo
przyjemne i dowartościujące doświadczenie.
Do "Niewyczerpanego transformisty" nie weszło kilka motywów i
nawet gotowych scen, jakie pojawiły się w procesie prób, mimo że budowały pewną
dramaturgię. I to stało się początkiem następnego spektaklu: na motywach
Schulza, do którego próby zaczęliśmy latem 2013. W tym wypadku
bardzo długo rozmawialiśmy, aby jak najgłębiej zrozumieć to, co było
inspiracją. Przygotowałem zarys scenariusza, który rozpoczynał się sceną z
"Sierpnia" Schulza - obrazem bożka pogańskiego: wariatki Tłuji,
siedzącej na kupie śmieci. "Czas więziony w jej duszy, wystąpił z
niej straszliwie rzeczywisty i szedł samopas przez izbę, hałaśliwy, huczący,
piekielny, rosnący w jaskrawym milczeniu poranka z głośnego młyna-zegara, jak
zła mąka, sypka mąka, głupia mąka wariatów." Ta fraza Schulza nas
zachwyciła i ostatecznie z "Sierpnia" jedynie fragment jednego zdania
pozostał - jako tytuł. I jeszcze chęć zrobienia spektaklu o czasie, który
wystąpił z duszy i kroczy samopas. Teatr jest sztuką konkretu, ale trochę
poetyckich motywacji jest także potrzebne.
Nie mieliśmy ani grosza na ten spektakl, aktorzy: Beata Kolak, Anna
Lenczewska, Jan Mancewicz, Robert Żurek i ja powiedzieliśmy sobie, że musimy ten
spektakl zrobić. Jakieś pieniądze są jednak potrzebne, choćby na kostiumy i
rekwizyty (o honorariach nie marzyliśmy nawet) i trzeba było ich poszukać. Zatem
jesienią przerwaliśmy próby, aktorzy wrócili do swoich zajęć, od czasu do czasu
grając spektakle repertuarowe w Mumerusie, ja zaś zacząłem pisać wnioski o
granty na "Głupia mąkę wariatów". Prawie wszystkie z nich zostały
odrzucone, eksperci Gminy Kraków zaszczycili nas nawet zaliczeniem naszego
projektu do najgorzej ocenionych w konkursie grantowym, w końcu Województwo
Małopolskie także w konkursie grantowym przyznało nam 10 tysięcy złotych.
W wakacje 2014 wróciliśmy do pracy. Kilkumiesięczna przerwa dobrze
zrobiła - był czas na spojrzenie z dystansu i na napisanie nowej wersji
scenariusza, a przede wszystkim na dokładne określenie przestrzeni scenicznej i
postaci. Zresztą ten scenariusz zmieniał się wielokrotnie – w przypadku "Głupiej
mąki..." powstały cztery wersje. Jedna z tych wersji składała się z
samych obrazków - grafik Schulza ułożonych w ciąg fabularny.
Od początku prób wiedziałem natomiast jak ma wyglądać światło w spektaklu i
jaka ma być jego kolorystyka. Często - jako reżyser - przystępując do pracy nie
wiem, jakich tekstów użyję, wiem natomiast, jak będzie oświetlona scena i
w jakiej tonacji barwnej zostanie spektakl zrealizowany. Światło i barwa są
równorzędnymi partnerami dla aktora. Tu wiedzieliśmy, że światło będzie miało
tylko dwa źródła, że będzie go bardzo mało i wiele gry odbędzie się w cieniu
bądź półmroku. Co zresztą wymaga specyficznych umiejętności od aktorów, a prede
wszystkim umiejętności grania w cieniu. Założyliśmy też, że przestrzeń
podzielimy na dwie części - jedna będzie monochromatyczna (skala szarości - jak
na starej fotografii, lub jak na grafikach cliché-verre
Schulza) - w
drugiej użyjemy trzech kolorów podstawowych (czerwony, żółty, niebieski).
W lipcu 2014 pracowaliśmy codziennie. To jest ten błogosławiony dla
Mumerusa czas, kiedy aktorzy - wolni od zajęć etatowych w teatrach, albo od
ganiania po Polsce za złamanym groszem, celem niezdechnięcia z głodu - ten
czas, kiedy można przez miesiąc codziennie, spokojnie pracować. Zresztą
większość naszych spektakli powstała właśnie w lipcu. Na kanwie
scenariusza budowaliśmy etiudy (część powstała wcześniej, część - z tych
powstałych wcześniej - odrzuciliśmy). Zaglądaliśmy często też do grafik
zawartych w "Xiędze Bałwochwalczej". I z całej tej materii gestów,
spojrzeń, pozycji narysowanych przez Schulza zbudowaliśmy zarys przedstawienia.
W końcu poprosiłem aktorów, aby zagrali to, co do tej pory zrobiliśmy, w jednym
bloku, bez przerywania, i – co najważniejsze – bez słów. I po tej próbie
wiedzieliśmy już, że spektakl powstał, tylko – jak w palimpseście – trzeba było
odczytać pierwotne znaczenia.
Swoją drogą - to niezwykle użyteczne doświadczenie. Nasza współczesność,
kultura, a teatr w szczególności cierpi na nadmiar gadulstwa. Gadają, gadają,
topią się w morzu słów, aż muszą podkreślać słowa mające znaczenie, więc co
chwila dodają "tak naprawdę", ale tego "tak naprawdę" też w
końcu jest za dużo i nie wiadomo co jest naprawdę, a co nie naprawdę, no więc,
żeby na amen nie uśpić słuchacza, co chwila dodają niby to wymagające
potwierdzenia "tak?". W teatrze z kolei drą się na ogół przy pomocy
mikroportu do widowni przeplatając to ekspresyjnym szeptem i przekazując - jak
nudny belfer z katedry - rzeczy banalne i oczywiste. A podczas tej próby
okazało się co jest istotne, co można wyrazić samą sytuacją i które słowa są
potrzebne, a które nie. Nie było zresztą tych słów zbyt dużo.
W taki sam sposób, jak w przypadku "Niewyczerpanego
transformisty" w projekcie wzięli udział
muzyk Michał Braszak i plastyk, Katarzyna Fijał.
Na próby przychodził też Glen Cullen, amerykański reżyser, zamieszkały w
Krakowie. Glenn jest bardzo pomocny w naszej pracy, bo słabo rozumie język
polski, za to obdarzony jest słuchem scenicznym. Co bywa bardzo pomocne - Glen
nie rozumiejąc dokładnie słów widział więcej z tego, co dzieje się poza i obok
tekstu. Z kolei również przychodząca na prawie wszystkie próby Agnieszka
Dziedzic słowa rozumiała i uczestnicząc praktycznie w całym procesie stwarzania
spektaklu mogła nam opowiedzieć to, co widać z dystansu, a co często umyka
osobom bezpośrednio zaangażowanym na scenie, reżysera nie wyłączając.
Sporadycznie pojawiały się na próbach osoby, które można nazwać przyjaciółmi
teatru: "Czy można popatrzeć na próbę?" Osoba taka otrzymywała zgodę,
po czym - po skończonej próbie była proszona o to, aby w prostych słowach
opowiedziała to, co widziała. Nie mówiła, czy się podobało albo nie, ale
po prostu opisała słowami. Albowiem można i należy uprawiać sztukę awangardową,
ale trzeba cały czas pamiętać o komunikacji z odbiorcą.
Potem rozpoczął się sezon w teatrach, aktorzy pracowali
nad "Mąką..." kiedy mogli, niektórzy przyjeżdżając na próby z Łodzi i
Rzeszowa. Spotykaliśmy się 1-2 razy w tygodniu, czasami z dwutygodniową
przerwą. Przed premierą kilka prób jedna po drugiej, a w końcu zagraliśmy dla
publiczności. Premiera w listopadzie 2014, przy okazji jubileuszu XV-lecia
Mumerusa). Piękny plakat do obu schulzowskich spektakli zaprojektowała dla
nas plastyczka ze Lwowa, Tanya Tsupka (do "Transformisty" we współpracy
z Aleksandrem Maksymowem). To był początek
nowej drogi, spektakl, który utrzymywał się w naszym repertuarze przez dwa lata
ciągle się zmieniał, dlatego, że każdorazowo
inna publiczność jest partnerem, a teatr to rozmowa. Może być bez słów, ale rozmowa.
Wiesław Hołdys
Projekt: Tatiana Tsupka
Zdjęcia z "Głupiej mąki wariatów'' autorstwa Katarzyny Fijał i Roberta
Żurka można zobaczyć tutaj
Fragment nagrania wideo "Głupiej mąki wariatów" (nagrania dokonał
Bogusław Kornaś) można zobaczyć tu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz