Myślę sobie, że nie powinno się pisać o muzyce, kiedy się człowiek na niej za dobrze nie zna. I chociaż narażę się wyznawcom aktualnych trendów pt. “nie znam się, to się wypowiem” - o muzyce w tym tekście będzie bardzo niewiele. Po prostu trzeba jej słuchać. I słyszeć. Ale co innego jeśli chodzi o teatr. Bo proszę Państwa “Mumerus. Koncert”, to teatr w najczystszej postaci. Taki, o którym imperatyw moralny rozkazuje pisać nawet komuś, kto z własnej woli jest na recenzenckiej banicji.
Po
pierwsze - miejsce. Ogród ukryty na tyłach Teatru KTO. Przestrzeń chłonąca
niczym gąbka wszelkie szumy, zgrzyty oraz inne dźwiękowe przypływy i odpływy
miasta. A jednocześnie oferująca ciszę rozpiętą między koronami starych drzew a
stacjami drogi
krzyżowej kościoła redemptorystów na krakowskich Krzemionkach.
W takiej przestrzeni każdy najdrobniejszy dźwięk jest aktorem pracującym na zespołowy sukces. I żaden nie może przejść przez ucho bezkarnie.