niedziela, 27 grudnia 2020

KODYCYL FOTOGRAFJI. POSTZAPIS

 

"- W tym domu nie ma nikogo. Wszyscy umarli.

- Otwórz mi przynajmniej ty! - zawołał Pinokio płacząc i błagając.

- Ja też jestem umarła.

- Umarła? Więc co robisz tam w oknie?

- Czekam na mary, które mają mnie zabrać"

(Carlo Collodi, Pinokio, przełożyła Zofia Jachimecka)

 

Podobno atelier fotograficzne nosi w sobie pamięć wszystkich, którzy tam się sfotografowali. Szczególnie pamięć sfotografowanych nieboszczyków, tak, tak, nieboszczyków, bo kiedyś przynoszono do atelier zmarłego (bywało, że w trumnie) i robiono mu ostatnie (a często było to pierwsze) zdjęcie.

W szarym, jakby zakurzonym świetle osłoniętych blachą żarówek majaczą białe blejtramy - tła do zdjęć z wymalowanymi widokami: a to góry, a to palmy. Parawan, za którym można się przebierać.  Przedmioty i sprzęty przykryte materiałem, tak jak przykrywa się meble w salonach i muzeach. Kilka taboretów do pozowania i urządzenie usztywniające żywym i trupom kark, aby nie poruszyli się podczas kilkudziesięciosekundowego, a nawet kilkuminutowego pozowania, aby naświetlić światłoczułą płytę bądź kliszę : kopfhalter. Trzymacz głowy.

 


 

UJĘCIE PIERWSZE: PRZYBYCIE DO STUDIA I ROZPAKOWANIE TRUPA

W porzuconym atelier fotograficznym pojawiły się siostry. Właściwie cienie sióstr, które już dawno pomarły, ale ich obrazy zeszły z fotografii. Jedna leży przykryta deską, bo nie wiedzieć czemu pochowano ją w atelier, więc rękami obejmuje ową grobową deskę, w ręce trzyma krzyżyk.  Druga zagląda przed dziurę w ścianie. Ta dziura to pozostałość po wybuchu: może bomby, może piecyka w łazience. Widać ją jedynie z wnętrza atelier, z zewnątrz, z ulicy albo z podwórza jest niewidzialna. Siostry są jeszcze w miarę młode, panny na wydaniu, wyjdą za mąż, urodzą dzieci, postarzeją się i  umrą później. Jedna z nich uwielbia szyć, szydełkować, robić na drutach - w związku z czym jej nieodłącznym atrybutem są wszelkiego rodzaju nici, tasiemki, sznurki. Uwielbia zapętlać kogoś w te sznurki  lub snuć je jak sieć pajęczą etc. Występuje w dwóch ludzkich wcieleniach, jej utrwalony na fotograficznym papierze wizerunek raz ożywia jedno ludzkie ciało, a raz drugie.

Druga siostra nazywa się Atropos. Uwielbia wycinać, kroić (w późniejszym życiu będzie krawcową)  w związku z czym jej rekwizytem są nożyczki. Nade wszystko zaś kocha dźwięk nożyczek.  Obie nie rozstają się z przeznaczonymi im przedmiotami.

Właśnie zaczynają się przygotowywać do zdjęcia i pozować, gdyż przybyły do atelier, aby zrobić sobie tzw. zdjęcie wizytowe, które będą pokazywane potem kandydatom na mężów.

Może teraz znajdzie się odpowiedni absztyfikant? Za siostrami skradają się drzwi, po jednej stronie widać rękę, która szuka klamki. W końcu drzwi otwierają się ukazując postać Człowieka, który ma niesforną rękę, czyniącą zaskakujące go gesty, jakie po pewnym czasie zaczyna obsesyjnie powtarzać, wpadając w rytm obłędnych ćwiczeń pozowania. Podniesiona w górę prawa ręka, potem zaciśnięta pięść, potem dłoń  otwarta do pozdrowień. Właściciel tych drzwi uwiódł bądź uwiedzie tymi gestami miliony, a potem kiedy tysiące z milionów zaczęły umierać z głodu bądź ginąć w trakcie prowadzonych przez niego wojen - zostanie on powieszony głową w dół na haku rzeźniczym, albo powieszony za szyję w hali gimnastycznej jakiegoś więzienia, albo rozszarpany przez swoich wyznawców, albo sam strzeli sobie w łeb jednocześnie rozgryzając ampułkę z cyjankiem. Jednak on powiesił się na szczęście przedtem sam, a jego zwłoki nie rozłożyły się, jedynie skurczyły do rozmiarów malutkiej laleczki powieszonej na drzwiach. Ów zatem nosi własne samobójstwo na plecach, a jego zwisający z pętli trup zagościł się w atelier.  A ruchome drzwi działają jak migawka szczelinowa wewnątrz aparatu uruchamiając kolejne ujęcia.

Jednej z sióstr, na razie bezimiennej zaczyna pruć się ubranie - najpierw jedna, wysnuwająca się nitka, potem jakieś inne nitki, tasiemki,  Próbuje ona zapanować nad tą materią i przypomina sobie swoje imię: Kloto.  Słychać dźwięk nożyczek w rękach  siostry, Atropos, która chce przeciąć przynajmniej jedną nitkę.
Siostry wśród  przykrytych pokrowcami sprzętów  znajdują paczkę, odpakowują ją - w  środku znajduje się  trup. Ubrany w mundur, z szablą. Najprawdopodobniej rodzina chciała sobie zrobić ostatnie zdjęcie z nieboszczykiem, po czym zniknęła pozostawiając go w atelier. Albo też nadano go na poczcie i nie wiedzieć czemu przysłano do studia. Nie można też wykluczyć, że jest to somnambulik, który podczas księżycowych wędrówek znalazł się w fotograficznym atelier, został tam i  zasnął.

Odpakowany, powoli budzi się on do połowicznego życia. Najpierw podnosi się szabla (z którą go pochowano) - potem reszta rozkładającego się ciała. Kloto retuszuje szminką gnijącą głowę  Somnambulika vel trupa.

Ale Atropos  orientuje się, że zaraziła się połowiczną śmiercią od Somnambulika i rażona tą wiadomością pada na ziemię. Podobnie Kloto, jej siostra. A potem znowu się podnoszą i znów padają i znów się podnoszą - i tak w kółko... aż w końcu Kloto chwyta się czerwonej  nici z rozprutego ubrania i wraz z Atropos podążają za tą znikając w czarnej dziurze wywalonej w ścianie atelier. Dziurze, którą widać jedynie z wnętrza. Przedtem jednak zatrzymują się przed tą dziurą, przeglądają w niej, jak w lustrze, poprawiaj ą fryzury i w końcu nikną.

Pozostaje nić - jak nić Ariadny w labiryncie Minotaura. I porzucony przez siostry grzebień.


 

UJĘCIE DRUGIE: ROMANS TRUPÓW

Atropos i Kloto pozostawiły po sobie cień: Kobietę w Czasie Przeszłym Dokonanym. Zna ona przyszłość sióstr , a także swoją, dokonaną już przeszłość. Dokonaną - bo Kobieta jest martwa. Przed położeniem jej do trumny pomalowali  na zupełnie biało, łącznie z wargami i brwiami. Ręce spętali różańcem.

Leżący na podłodze grzebień, niczym wspomnienie przedmiotu, uruchamia Kobietę.  Chce uczesać się, lecz nie może tego - zrobić, bo przecież ma ręce związane różańcem. Ale zaraz: grzebień, stojący obok mężczyzna z szablą przy boku, tak! tak! jest strzęp wspomnienia, była kiedyś aktorką, oficerowie rzucali jej pod stopy kwiaty, a w strzępach jej pamięci zachował się tekst  Tadeusza Boy- Żeleńskiego, który wypowiadała na scenie, albo w buduarze  podczas sekretnej schadzki z jednym z umundurowanych wielbicieli:

" Och, nie, proszę się na mnie w ten sposób nie patrzeć…
Pan ma w oczach dziwnego coś…

...zbyt trudno mi w pamięci zatrzeć
Ten wyraz, jaki mają oczy pańskie… twoje…
Kiedy tak patrzysz, patrzysz, coś się budzi we mnie…
Nie zmysły...

Ale coś, coś, co schwycić silę się daremnie,

Lecz we mnie jakaś dusza czai się pogańska,
Umiłowanie życia namiętne, bezkresne,

O czyśmy mówili? O Xiędzu Fauście , prawda?
Czy ja cię kiedyś znałam… czym istniała w tobie…
Czyśmy gdzieś, na planecie jakiejś, wspólnie żyli…
Czekaj… czekaj… ja muszę… och, przy… po… mnieć sobie…

Jednocześnie kobieta czesze Somanbulika, po czym wyciąga szminkę, robi Somnambulikowi tanatoskopię. Ten od czasu do czasu reaguje salutowaniem, gdyż zamknięty jest w  świecie swoich gestów - nawet jeśli jakieś resztki połowicznego życia dotrą do niego.

Znikają, pozostaje po nich jedynie naświetlony kawałek papieru, powoli wypełniający się obrazem, który wywołujący go Laborant (ubrany w gumowy płaszcz) określa jednym zdaniem, które przypomniał sobie z "Dziejów grzechu" Żeromskiego:

"Patrzyła mu prosto w oczy zezem odpychającym."



POZOWANIE CZYLI REWIA MUSZTRY A TAKŻE MODY

Do atelier  marszowym krokiem wchodzą  Drzwi. Za nimi postępuję Człowiek z Niesforną Ręką. Opiera się na kophalterze, przyrządzie do podtrzymywania głowy, przybiera pozę, ręka wędruje w górę ku znanemu wszystkim gestowi. W drugiej ręce trzyma rewolwer. Lecz oto gaśnie, jak gdyby upływało z niego powietrze, jak z nadmuchiwanej zabawki, zwisa już bezwładnie na przypominającym pręgierz kopfhalterze.  

Drzwi nadal działają jak szczelinowa migawka, to za nich wyłaniają dwie siostry: Atropos i Kloto.  W rękach trzymają parasole. Tymi parasolami poprawiają i ustawiają do pozowania opadające na kopfhalterze - pręgierzu ciało Człowieka z Niesforną Ręką.

Częstą praktyką w fotografii przełomu XIX/XX wieku było doklejanie postaci do gotowej fotografii - najczęściej byli to policjanci. I właśnie w atelier znalazła się taka doklejona postać - jednak nie policjant, tylko magik, iluzjonista, obsesyjnie grający w trzy kubki. Ma jedną wspólną cechę z postacią Laboranta:  oboje pamiętają wiersz Bruno Jasieńskiego "Marsz": 

"Tutaj. I tu. I tu. I tam.
Jeden. Siedm. Czterysta-cztery.
Panie. Na głowach. Mają. Rajery.
Damy. Damy. Tyle tych. Dam.
Tam. Ta. To tu. To tu. To tam.

Obcas. Karabin. Obcas. Karabin.
Ludzie. Ludzie. Ludzie. Do bram.
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Szli. Szli. Rzędem. Po rzędzie.
Tam. I tam. I dalej. I wszędzie.
Szli. Szli. Rzędem. Po rzędzie.
Tam. I tam. I dalej. I wszędzie.

W tłumie. Dziewczyna. Uliczna. Stała.
Szybko. Podbiegła. Pocałowała.

Eh! Pani. Pani. Biała.
Kurwa. Prosta. Przelicytowała!
Nam. Nam. Dajcie. I nam!
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

? Chodźmy. Panna. Do. Seperatki. ?
Panna. Płacze: ? Idą. Na wojnę.
Takie. Młode. Takie. Przystojne. ?
Rzędem. Za rzędem. Z rzędem. Rząd.
Wszyscy. Wszyscy. Wszyscy. Na, front.
Eh by. Było. Młodych. Mam!
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Ktoś. Ktoś. Upadł. Nagły. Krwotok.
Ludzie. Ludzie. Skłębienie. Potok.
Co?... Co?... Leży... Krew...
Łapią... Kapią. Liście. Z drzew.
? Puśćcie! Puśćcie! Puśćcie! Ja nieechcę!
Kurz. Kłębem. W zębach. Łechce.
Krzyk. Popłoch. Włosy. Drżą.
Krew... W krwi... Pachnie. Krwią...
Tam. Tam. Poszli. Pobiegły.
Duszno. Pusto. Usta. O cegły.
Tu. I tu. I na rękach. Krew.
Bydło! Dranie! Ścierwy! Psia krew!
Eh tam! Gdzie już. Nam!
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam. "

Laborant polewa się obficie wodą kolońską, nie szczędząc jej też zwisającemu i podnoszącemu się na kopfhalterze - pręgierzu Człowiekowi z Niesforną Ręką, a także Iluzjoniście. Czujecie jej zapach? Jednak nie da się wodą kolońską przytłumić obezwładniającego smrodu krwi i strzelniczego prochu, którym przesycony jest gumowy fartuch Laboranta i kostium Człowieka z Niesforną Ręką. Nawet bezpańskie psy, które zaglądają przez otwór w ścianie laboratorium uciekają z wyciem.

A wewnątrz atelier trwa musztra: trzy siostry (gdyż w międzyczasie objawiła się siostra - bliźniaczka Kloto: tak samo ubrana, tak samo się poruszająca, tylko z zupełnie niepodobną twarzą) poruszają się w rytm wiersza: "obcas - karabin", salutują, padają na ziemię, powstają, wychodzą przez dziurę i znów wracają. Jednocześnie zachowują się tak, jak gdyby były na wybiegu dla modelek: kilka kroków w przód, krótkie pozowanie z eksponowaniem elementów garderoby, a w szczególności butów na obcasach i parasoli prezentowanych jak broń. Albowiem ta musztra jest także rewią mody. Wydaje się, że nigdy się to nie skończy. Ale w końcu słychać krzyk sióstr, tylko że dobiegający z zewnątrz. wszystkie trzy znikają  w czarnej dziurze otworu wybitego w ścianie atelier. Za nimi uciekają drzwi z postacią Człowieka z Niesforną Ręką.    

Automatycznie salutując, wchodzi tyłem do pustego atelier Somnambulik. W resztach jego mózgu zachowało się tylko jedno zdanie: "myszy wyszły z kaszt" - cytat z futurystycznego wiersza yeżego yankowskiego z tomu "tram wpopszek ulicy".  


 

UJĘCIA WŁASNE

Spoza atelier  słychać strzały, które potem przemieniają się w dźwięki spustów i samowyzwalaczy  aparatów fotograficznych.

Pojawia się Kloto, ciągnąc nić.
Za nicią podążają postaci zaludniające przedtem atelier: trzy siostry, człowiek z niesforną rękę, somnambulik, kobieta w czasie przeszłym dokonanym. W rękach części z nich aparaty fotograficzne wszystkich możliwych rodzajów, także cyfrowe.

Przed wejściem do atelier Laborant, posługując się aparatem z fleszem robi każdemu z nich zdjęcia, takie jakie wykonuje się do policyjnych kartotek: en face, lewy i prawy profil.

Każda z postaci ma w rękach aparat fotograficzny.

Dźwięki naciąganej sprężyny migawki i samowyzwalacza, powodują to, że kolejne postaci przybierają pozy (i w nich przed chwilę zastygają) w chwili, kiedy ich śmierć zastała. Rytmicznie uruchamiany spust migawki i uruchamiany dźwięk sprężynowego samowyzwalacza  działa jak zegar odmierzający czas. Fotografowanie staje się musztrą.

Obecnych w atelier łączy to, że wszyscy pamiętają fragment wiersza Józefa Czechowicza:

"rozmnożony cudownie na wszystkich nas

będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie

ja gdym z pługiem do bruzdy przywarł

ja przy foliałach jurysta

zakrztuszony wołaniem gaz

ja śpiąca pośród jaskrów

i dziecko w żywej pochodni

i bombą trafiony w stallach

i powieszony podpalacz

ja czarny krzyżyk na listach"

 


UJĘCIE OSTATNIE

Do atelier powracają drzwi - ale tym razem wsuwając się - poziomo . Stają się one teraz stołem, przy którym zasiadają wszyscy obecni. Bezgłośnie (widać tylko poruszenia ust) powtarzają teksty, które przedtem słyszeliśmy w atelier. Oplatani nićmi prującymi się z kostiumu Kloto.

Ale stół czyli drzwi staje się nagrobną płytą, która przydusza siedzących przy nim.

Słychać dźwięk tasowanej talii kart, która - zamiast trzech kubków znalazła się w rękach Iluzjonisty. Ten układa na nagrobnej płycie - drzwiach fotografie, koszulkami do góry, a kiedy już wszystkie ułoży po prostu znika. 

Laborant odwraca leżące koszulkami do góry karty - po drugiej stronie widać fragmenty podartej fotografii, którą Laborant niczym puzzle ze strzępów układa w całość. Kredą na drzwiach maluje krzyżyk albo jakiś inny znak załatwienia sprawy - na przykład odfajkowanie.

 Po czym wychodzi przez dziurę w ścianie nucąc pod pod nosem:
"Szare mundury, srebrne obszycia...

Ach, jak to wszystko cudownie lśni.

Lecz co jest na dnie w sercu ukryte.

Tego nie będzie wiedział nikt. "

Pozostają jedynie drzwi. Ale to nie są drzwi.

 


PS. Co pozostaje po spektaklu, kiedy skończy się już go grać? Zapis wideo, zdjęcia, scenariusz,  recenzje, pamięć. Czasami ktoś go opisze pisemnie. Po blisko dwóch latach od premiery, po ponad dwudziestu repetycjach zdecydowałem się zakończyć przygodę ze spektaklem "To nie są drzwi. Kodycyl fotografji". Ale pozostały w mojej pamięci emocje, które towarzyszyły temu spektaklowi i - przede wszystkim - opowieść, którą staraliśmy się widzowi przekazać. Opowieść, czyli coś co wyraża się słowami i postanowiłem ją zapisać słowami właśnie. Nie jest to zapis spektaklu, opowieść miejscami znacznie się różni - choć intencje pozostały w gruncie rzeczy takie same.  Można porównać -  nagranie wideo jest dostępne tu (kliknij) 

Kolekcję albumów zdjęć różnych autorów ze spektaklu "To nie są drzwi. Kodycyl fotografji" można zobaczyć tutaj.

Niniejszy artykuł zilustrowałem zdjęciami duchów, powidoków i widm ze spektaklu "To nie są drzwi" (w istocie są to zdjęcia celowo wadliwie naświetlane w poszukiwaniu nieoczekiwanym efektów) - ich autorem jest niżej podpisany.

Można również zapoznać się z tekstem o powstawaniu spektaklu, dostępnym tutaj  

Wiesław Hołdys


 

Zrealizowano w ramach stypendium dla osób zajmujących się twórczością artystyczną, upowszechnianiem kultury oraz opieką nad zabytkami, którego fundatorem jest Gmina Miejska Kraków. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz